piątek, 30 grudnia 2011

Zmierzyć się z wielkim Mistrzem

Witam!

Dziś przedstawię państwu Dawida.
"David with the Head of Goliath" jest jedną z prac wspaniałego włoskiego artysty, Caravaggia. Co mi strzeliło do głowy, żeby bawić się w challenge accepted i zmajstrować własną niby kopię tego obrazu? Standardowo naoglądałam się na youtube tutoriali związanych ze speed paintigiem i bum. Tak jakoś wyszło. Zrobiona w ciągu 6 godzin - nie, to już nie jest speed painting. Może i zaczęłam w miarę szybko, jednak przerodziło się to w dopieszczanie. Trochę ucięta, ale jest!

czwartek, 17 listopada 2011

Speed painting - challenge accepted!

Uczę się, uczę.

Speed painting zawsze mi się podobał, dlatego w końcu - lepiej późno niż wcale! - postanowiłam się za to zabrać. Może za kilka lat i mi uda się trzaskać tak niesamowite prace i koncept arty, jak wielu artystów zagranicznych i nie tylko, których naprawdę podziwiam.

Podejście pierwsze - Flying Island, moja mała, testowa latająca wyspa, która wyszła jak wyszła. Z efektu końcowego szczególnie zadowolona nie byłam, ale dziś po przedstawieniu jej na zajęciach na uczelni, okazało się, iż mam ją do zadania na zalkę lekko zanimować. Dlatego postanowiłam pogrzebać jeszcze trochę w jej bebeszkach i naprostować to, co wyszło nie tak. Generalnie samo wykonanie tego, co poniżej zobaczycie trwało ok. półtorej godziny.
Poprawkę dla porównania pewno też wrzucę. A może i animację, jak się uda?



Podejście drugie - hm... w planach był galopujący koń, wyszło trochę inaczej... z galopu zrobił się koński portret. Wymachany dziś między 2:30 a 4:00 rano. Wciąż odczuwam skutki uboczne w postaci niewyspania, ale jestem całkiem zadowolona.

środa, 26 października 2011

Na luzie

Witam,

tym razem, w końcu wrzucę coś luźniejszego.
Dwa drobne pomiziańce, eksperymentalne trochę - tak mnie wczoraj naszło na zmajstrowanie czegoś.


czwartek, 13 października 2011

Evasive - czyli jak student cwaniak kopie sobie dołek

Hmm...
miałam w planach tym "następnym razem" pokazać coś luźniejszego niż zadania, prace i inne wyroby tego typu zamknięte w sztywnych ramach ściśle określonych zasad i takich tam podobnych im warunków - niestety nic z tego nie będzie. Przynajmniej nie dziś!
Pozwolę sobie za to poniżej umieścić coś, nad czym pracowałam przez pierwszy rok na uczelni w trakcie zajęć z projektowania graficznego.

Zadanie polegało na wykonaniu identyfikacji wizualnej firmy - w moim przypadku... obuwia sportowego. Matkoooo... jak mogłam zrobić sobie taką krzywdę? Będę to przeżywała chyba do końca życia.
Rzecz w tym, że firmę trzeba było najpierw wymyślić. Począwszy od tego, czym się takowa zajmuje, kim są odbiorcy i całej blablableble reszty formalności, skończywszy na nazwie - którą należało się elegancko (mniej lub bardziej, w zależności od stylistyki, klimatu etc. etc.) machnąć.
Pierwsze koty za płoty.
Zabrałam się trochę za rzecz od... nie od tej strony, co trzeba, mianowicie od nazwy. Chciałam na skróty, trochę na łatwiznę, przycwaniakować itd... po wertowaniu słowników, wypytywaniu znajomych o jakieś fajne obcojęzyczne słówka - wybrałam! "EVASIVE", z angielskiego jako szybki, nieuchwytny. Mówiąc nieco kolokwialnie poleciałam na literki, z miejsca mając już wstępny pomysł i myśląc sobie, prawda, jak to faktycznie sprawnie i po maśle pójdzie. Tu uproszczę, tam połączę... Tak... Nic bardziej mylnego. Doczepienie tej nazwie plakietki "obuwie sportowe" zajęło moment. Nie zdążyłbyś palcami pstryknąć.
Dopiero tydzień później, po pierwszych korektach zaczęła się prawdziwa droga krzyżowa, płacz krwią i zgrzytanie zębami.
Dlaczego? Hm... po pierwsze: nie przepadam za sportem. Po drugie: nie mam ze sportem nic wspólnego. Po trzecie: patrz pkt1 i pkt2.
Zadziwiające, że nie wpadłam wcześniej na jakże genialny pomysł, by stworzyć firmę związaną z czymś co lubię, powiazać ją z zainteresowaniami, aby fajniej i chętniej się pracowało. No, ale nie. Po co iść dłuższą, bezpieczniejszą ścieżką przez las, skoro można przedrzeć się przez chaszcze, pokrzywy, kleszcze i inne świństwa na skróty? Eeeekstraa.
Nie no, koniec końców nie było AŻ tak źle. Pomęczyłam trochę wizytówkę i akcydens, no planszę też. Nie powiem też, że z owoców tej "pracy w pocie czoła" nie jestem zadowolona, bo w sumie jestem. I cieszy mnie trochę to, że nauczyłam się czegoś więcej poza poprawnym odczytywaniem poszlak w lesie zostawianych przez leśniczych i przeprowadzaniem grupowych instruktaży profesjonalnego kopania dołków.
Ale w tym roku nie ma mowy o wymyślaniu na zajęciach rzeczy z kosmosu, bo drugi raz bawić się z łopatą... no way!

A poniżej gwóźdź programu:

poniedziałek, 3 października 2011

Plakatowo

Witam,
sporo czasu minęło od pierwszego i ostatniego dotychczas wpisu na tymże blogu, niemniej w ciągu najbliższych dni postaram się nadrobić "straty" w postaci podzielenia się kolejnymi, starszymi i nowszymi owocami pracy.

Na pierwszy ogień poleci moja dwuletnia już praca dyplomowa, którą zakończyłam etap nauki w liceum. Otóż inspirując się twórczością naszych rodaków, założycieli Polskiej Szkoły Plakatu, stworzyłam serię ośmiu plakatów do sztuk teatralnych wystawianych wówczas w Teatrze Współczesnym w Szczecinie.
Spośród dzieł polskich plakacistów szczególne wrażenie wywarły na mnie prace Henryka Tomaszewskiego i Mieczysława Wasilewskiego.

wtorek, 13 września 2011

Każdy od czegoś zaczyna

Witam
na moim pierwszym, „poważnym” blogu. Założenie go o dziwo najprostszą rzeczą nie było – szczególnie ze względu na moje sceptyczne nastawienie dla tej formy publikacji swoich prac, ale jak widać – udało się. I tym samym chciałabym je Wam pokazać oraz prosić o wszelkiej maści opinie, wskazówki i uwagi, które na pewno pomogą mi w dalszej nauce i pracy ;)

Obecnie jestem świeżo upieczoną studentką drugiego roku Szczecińskiej Akademii Sztuki. Od trzech miesięcy pracuję w firmie elektronicznej jako grafik i muszę przyznać, że jest to nie lada wyzwanie. Świat elektroniki jest rozległy i odległy dla osoby takiej jak ja, której zainteresowania żadnym aspektem o tą dziedzinę nie zahaczały.

Moim pierwszym zadaniem było wykonanie szaty  graficznej pudełka, w którym zamawiany drogą internetową zestaw uruchomieniowy wędrował do nowego właściciela. Brzmi być może prosto, ale jak na początek przygody z projektowaniem na „serio serio”, wymagało naprawdę wiele pracy. I muszę przyznać, że wyglądało to zupełnie inaczej niż realizowanie projektów na zliczenie w trakcie semestru na studiach.
Zlecenie drugie objawiło mi się niczym droga krzyżowa – rysowanie schematów elektronicznych. Nie miałam o tym zielonego pojęcia, ale jak się okazało kompletna wiedza o częściach układów konieczna nie była, a rysowanie samych schematów przyznaję – polubiłam. I tutaj można zajrzeć, aby niektóre z nich obejrzeć - http://atnel.pl/atb_sch/schematy_atb.htm

Rzecz, która sprawiła mi sporo frajdy to tworzenie specjalnych ikonek do programów oraz ogólnego użytku przez firmę. Trochę czasu minęło zanim udało mi się trafić w gust szefa i sprostać jego wymaganiom. Przedstawienie skrótów myślowych i poszukiwania uproszczeń dla elementów elektronicznych (których znaczenie i właściwości w jakimś stopniu poznać trzeba) to niezły trening i chcąc nie chcąc w jakimś stopniu dobra zabawa. Poniżej przedstawiam kilka z nich:

Między zleceniami znalazło się także trochę czasu na drobne eksperymenty graficzne, które także wykonywałam z myślą o firmie.