środa, 26 października 2011

Na luzie

Witam,

tym razem, w końcu wrzucę coś luźniejszego.
Dwa drobne pomiziańce, eksperymentalne trochę - tak mnie wczoraj naszło na zmajstrowanie czegoś.


czwartek, 13 października 2011

Evasive - czyli jak student cwaniak kopie sobie dołek

Hmm...
miałam w planach tym "następnym razem" pokazać coś luźniejszego niż zadania, prace i inne wyroby tego typu zamknięte w sztywnych ramach ściśle określonych zasad i takich tam podobnych im warunków - niestety nic z tego nie będzie. Przynajmniej nie dziś!
Pozwolę sobie za to poniżej umieścić coś, nad czym pracowałam przez pierwszy rok na uczelni w trakcie zajęć z projektowania graficznego.

Zadanie polegało na wykonaniu identyfikacji wizualnej firmy - w moim przypadku... obuwia sportowego. Matkoooo... jak mogłam zrobić sobie taką krzywdę? Będę to przeżywała chyba do końca życia.
Rzecz w tym, że firmę trzeba było najpierw wymyślić. Począwszy od tego, czym się takowa zajmuje, kim są odbiorcy i całej blablableble reszty formalności, skończywszy na nazwie - którą należało się elegancko (mniej lub bardziej, w zależności od stylistyki, klimatu etc. etc.) machnąć.
Pierwsze koty za płoty.
Zabrałam się trochę za rzecz od... nie od tej strony, co trzeba, mianowicie od nazwy. Chciałam na skróty, trochę na łatwiznę, przycwaniakować itd... po wertowaniu słowników, wypytywaniu znajomych o jakieś fajne obcojęzyczne słówka - wybrałam! "EVASIVE", z angielskiego jako szybki, nieuchwytny. Mówiąc nieco kolokwialnie poleciałam na literki, z miejsca mając już wstępny pomysł i myśląc sobie, prawda, jak to faktycznie sprawnie i po maśle pójdzie. Tu uproszczę, tam połączę... Tak... Nic bardziej mylnego. Doczepienie tej nazwie plakietki "obuwie sportowe" zajęło moment. Nie zdążyłbyś palcami pstryknąć.
Dopiero tydzień później, po pierwszych korektach zaczęła się prawdziwa droga krzyżowa, płacz krwią i zgrzytanie zębami.
Dlaczego? Hm... po pierwsze: nie przepadam za sportem. Po drugie: nie mam ze sportem nic wspólnego. Po trzecie: patrz pkt1 i pkt2.
Zadziwiające, że nie wpadłam wcześniej na jakże genialny pomysł, by stworzyć firmę związaną z czymś co lubię, powiazać ją z zainteresowaniami, aby fajniej i chętniej się pracowało. No, ale nie. Po co iść dłuższą, bezpieczniejszą ścieżką przez las, skoro można przedrzeć się przez chaszcze, pokrzywy, kleszcze i inne świństwa na skróty? Eeeekstraa.
Nie no, koniec końców nie było AŻ tak źle. Pomęczyłam trochę wizytówkę i akcydens, no planszę też. Nie powiem też, że z owoców tej "pracy w pocie czoła" nie jestem zadowolona, bo w sumie jestem. I cieszy mnie trochę to, że nauczyłam się czegoś więcej poza poprawnym odczytywaniem poszlak w lesie zostawianych przez leśniczych i przeprowadzaniem grupowych instruktaży profesjonalnego kopania dołków.
Ale w tym roku nie ma mowy o wymyślaniu na zajęciach rzeczy z kosmosu, bo drugi raz bawić się z łopatą... no way!

A poniżej gwóźdź programu:

poniedziałek, 3 października 2011

Plakatowo

Witam,
sporo czasu minęło od pierwszego i ostatniego dotychczas wpisu na tymże blogu, niemniej w ciągu najbliższych dni postaram się nadrobić "straty" w postaci podzielenia się kolejnymi, starszymi i nowszymi owocami pracy.

Na pierwszy ogień poleci moja dwuletnia już praca dyplomowa, którą zakończyłam etap nauki w liceum. Otóż inspirując się twórczością naszych rodaków, założycieli Polskiej Szkoły Plakatu, stworzyłam serię ośmiu plakatów do sztuk teatralnych wystawianych wówczas w Teatrze Współczesnym w Szczecinie.
Spośród dzieł polskich plakacistów szczególne wrażenie wywarły na mnie prace Henryka Tomaszewskiego i Mieczysława Wasilewskiego.